Rano przywitała nas słoneczna pogoda. Po nocy w temperaturze na poziomie 3°C, taka niespodzianka bardzo nas ucieszyła. Ostatnio jesteśmy trochę spragnieni ciepła. Dlatego w najbliższym miasteczku, w Þórhöfn, wstępujemy na publiczny basen. Tym razem basen jest kryty i w całości dla nas. Jesteśmy jedynymi użytkownikami w tym momencie. Miła obsługa uruchomiła nam jacuzzi, gorące baseniki z 41°C wodą, masaże wodne. Ale przyjemnie. Po kąpieli, zachęceni folderami reklamowymi okolicy sugerującymi, że obok są miejsca na których wylegują się foki, ruszamy na północ drogą 869 do Langanes.
Pierwszy odcinek drogi jest dość dobry aż do lotniska i kilku farm. Dalej jest już tylko stara górska droga. Po minięciu cywilizacji, jedzie się przez dzikie opuszczone tereny. Widoczne są farmy i ruiny domostw, tzw. "Ghost House". Droga robi się coraz bardziej kamienista i wyboista. Na końcu drogi na Langanes, jest latarnia morska. Ale nie dojechaliśmy do niej gdyż po drodze zatrzymaliśmy się na kawę, która zamieniła sie w obiad i leżakowanie do słońca. Moniczka i Maciek korzystając z miejsca pełnego morskich ptaków wybrali się na bezkrwawe polowanie z "długimi" obiektywami. I tak przeleciało kilka godzin. Niestety fok nie spotkaliśmy ale i tak jesteśmy zadowoleni z pobytu w tym miejscu.
Jedziemy wybrzeżem na południe drogą 917. Dojeżdżamy do gór, wysokich gór, na zboczach których wije się cieniutka wstążka drogi. Przez niektórych przełęcz i górska serpentyna zwana jest "Maślanką". Nazwę "Maślanka" zawdzięcza nazwie masywu górskiego leżącego po sąsiedzku (na południowy-zachód od samej drogi) w następnym paśmie górskim. Wzięła się od skojarzenia tych gór, które w niektórych porach roku wyglądają jak kromki posmarowane masłem. My mamy inną teorię na słowotwórcze pochodzenie tej nazwy; jazda po serpentynach jest tak ostra i tak nami kołysze, że z trzęsionego mleka (do kawy) robi się (he he) właśnie maślanka. Jak zwał, tak zwał, ale jedno jest pewne; widoki są niesamowite. Droga wije się jakby przez olbrzymie hałdy węgla oprószone śniegiem. To coś jak Drabina Troli – Trollstigen w Norwegii – tyle, że szutrowa i nie jest zabezpieczona barierkami a do tego o nachyleniu 15%.
Wyjeżdżając z "Maślanki" zjeżdża się ostro w dół do poziomu oceanu gdzie jadąc wzdłuż brzegu można podziwiać ciekawe formacje skalne i nadmorskie klify. Przejazd tą drogą powinno się włączyć w plan zwiedzania Islandii, jako punkt obowiązkowy. Nawet, gdyby nie pasowała ta droga podróżującym, gdyby nie była "po drodze", to warto się nią przejechać, bo widoki i dreszczyk emocji są niezapomniane. Kilkadziesiąt kilometrów przed dojechaniem do "Maślankowych" serpentyn zamieniliśmy się kierownicą tak, że szoferem, nieświadomym tego, że będzie trzeba jechać nad przepaściami, jest Moniczka. Przyznaje, że trochę bała się – ale tym bardziej, będąc kierowcą, ma teraz wielką satysfakcję z zaliczenia tej trasy oraz przeżycia pozostające w pamięci do końca życia.
Dojechaliśmy do miasteczka Egilsstaðir zamykając w ten sposób okrąg, koło w około Islandii. Prawie 3 tygodnie temu stąd właśnie wyruszyliśmy na podbój Wyspy. Tankujemy na stacji Shell paliwo i ... jedziemy drogą 94 na północ do Borgofjordur-Eystri. Za hotelem Edda w Eiðar droga wkracza na rozległe mokradła od północy ograniczone rzeką - cały ten obszar upodobały sobie ptaki. Dojeżdżamy do przełęczy Dyrfjöll - Pasma Górskiego, szczycącego się przepięknymi, surowymi widokami. Ta droga też wystawia nerwy kierowców i pasażerów na test - jest bardzo stroma.
Przy drodze krzyż obwieszcza, że miejsce to dawniej uważano za nawiedzone. W średniowieczu często zdarzały się tutaj fatalne wypadki przypisywane duchowi Nuddi. Na początku XIII wieku sprowadzono księdza, aby odprawił egzorcyzmy. Potem, tak na wszelki wypadek, miejscowi mieszkańcy w 1306 roku postawili krzyż. Wymieniano go od tego czasu niezliczoną ilość razy, zawsze odtwarzając stary łaciński napis "Effigiem Christi qui transis pronus honora", czyli "Ty, który mijasz to miejsce w pośpiechu, oddaj cześć wizerunkowi Chrystusa". A droga rzeczywiście jest ciekawa. Z jednej strony przepaść opada stromo do morza, z drugiej raz po raz trafiają się ślady obsunięć ziemi. Z tego względu droga jest remontowana. Jeden ze stromych odcinków zastąpiono dłuższym, ale lepiej wyprofilowanym i przez to mniej nachylonym.
Dojeżdżamy do Harbour Hafnarholmi, gdzie zostajemy na noc. Stajemy na płaskowyżu nad samym portem. W około otaczają nas przepiękne, malownicze góry – wznoszący się na wschodzie łańcuch w barwie ochry. Zachodzące właśnie słońce nadaje różowy koloryt śniegom, leżącym jeszcze na stokach. Z naszej samochodowej "sypialni" podziwiamy ten spektakl - czerwony zachód słońca pomału kryjącego się za północnym horyzontem. Niezwykły to obraz, wręcz romantyczny zwłaszcza w takim miejscu. Słońce chowa się pod horyzontem rozświetlając właśnie krwistą zorzą - styk nieba z morzem, a nasze oczy już dobrze kleją się, zamykając się do snu.
... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...