Jesteśmy nad Jeziorem Myvatn. To cały park krajobrazowy z gorącymi źródłami, pięknymi oczkami wodnymi, i północną "blue lagoon". Tereny wokoło Jeziora to jedno z najbardziej znanych miejsc islandzkiego Interioru, wulkaniczna kraina czarów w której pola czarnej lawy ustępują miejsca młodym górom, ciekawym kręgom kraterów oraz strumykom i jeziorom.
Największym jeziorem jest właśnie wspomniane Myvatn, którego miliony zatoczek, archipelagów i wysepek rozłożone są z precyzją godną pola golfowego, których jest tutaj, na Islandii, zatrzęsienie i to w miejscach na pierwszy rzut oka mogących otrzymać miano "dzikich". Jezioro powstało około 35000 lat temu. Jest głębokie na 2 - 4,5 m i ma powierzchnię 38 km², czyli jest czwartym co do wielkości jeziorem na Islandii. Jego nazwa znaczy po prostu "jezioro komarów" lub "jezioro meszek" (brrrrr!). I rzeczywiście, przy dobrej pogodzie widać nad powierzchnią wody całe ich chmary. Jak powiadają Islandczycy, nieprawdą jest, że są tu miliony komarów - są ich tutaj miliardy! Na pocieszenie jednak można dodać, co stwierdziliśmy na własnej skórze, że nie kłują – nie interesują się człowiekiem. Ponadto jest to podobno jedyne miejsce na Wyspie gdzie występują insekty. Na wszelki wypadek trzeba się pilnować.
Jezioro Mývatn to jednak przede wszystkim raj dla ptaków. Latem gnieździ się tu aż 16 gatunków kaczek, których jest łącznie 150 tysięcy! Zimową porą można zaobserwować słynne, śpiewające łabędzie (cygnus - cygnus albo cygnus - musicus). Z występujących nad Mýwatn ptaków, blisko 240 gatunków to ptaki wędrowne, tylko 76 gatunków wylęga się na miejscu. Ponieważ jezioro jest pod ścisłą ochroną, ptaki mogą swobodnie zakładać swoje gniazda. Wielu gatunków nie wolno nawet fotografować, aby w czasie wylęgu zapewnić im maksymalny spokój. Takie fotografowanie jest karane wysokimi grzywnami i zakazem przyjazdu do Islandii przez 5 lat! W 1974 roku został objęty ochroną cały teren jeziora Mývatn, a nawet pas ziemi o szerokości 200 m po obu stronach rzeki Laxa. W okresie od 20 maja do 20 lipca, na część terenu nie wolno w ogóle wchodzić, o czym informują odpowiednie tablice. Pod ochroną są kaczki - w przeciwieństwie do norek, które przez niedopatrzenie uciekły z farm i tak się rozmnożyły, że są teraz utrapieniem dla mieszkańców. Turyści oprócz podziwiania osobliwości przyrodniczych mogą też wędkować, odbywać wycieczki konne, a nawet kąpać się. W miejscowości Reykjahild można wynająć wierzchowce, otrzymać licencję na połów ryb lub wynająć łódź. Bez wątpienia, można tu spędzić kilka dni, oglądając te wszystkie "dziwy" natury, nie nudząc się ani chwili.
Jedziemy sobie drogą od zachodniej strony, okrążając Jezioro. Na chwilkę wjeżdżamy na półwysep do Fuglasafn - krainy ptaków. W oddali patrzy na nas wysoka góra – to Vindbelgjarfjall. Kilkugodzinna wycieczka na wierzchołek dostarcza niezapomnianych przeżyć i przepięknego widok na całą okolicę. Szkoda, że nie mamy na tyle czasu by się na nią wdrapać.
Dojeżdżamy do Höfði. To objęty rezerwatem, zalesiony półwysep. Można pospacerować wijącymi się ścieżkami wśród ukwieconej, zakrzepłej lawy. I tak też robimy. Idziemy ścieżką przyrodniczą, podziwiając pobudzające wyobraźnię polawowe, dziwnych kształtów figury i wystające z rzeki potężne kawały lawy.
Tereny jeziora i okolic są niezmiernie ciekawe, gdyż wulkany były czynne tu bardzo długo. Na stosunkowo niedużym obszarze można zobaczyć najróżniejsze formy wulkanów - długie na wiele kilometrów rzędy kraterów, wulkany tarczowe i inne. Najstarsze pola lawy są pokryte już bujną roślinnością, najnowsze natomiast są jej całkiem pozbawione. Szczególnie ciekawe są bloki lawy o fantastycznych nieraz kształtach. Wzbudzają też podziw liczne pseudokratery, powstałe w zamierzchłych czasach. Są one tak podobne do kraterów księżycowych, że właśnie w okolicy jeziora przebywali przyszli kosmonauci amerykańscy z Armstrongiem na czele, by przeprowadzić liczne ćwiczenia wchodzenia i schodzenia z kraterów na wypadek konieczności poruszania się w takich warunkach na Księżycu.
Po wschodniej stronie Jeziora znajduje się rozległe pole lawowe pochodzące sprzed 2000 lat. Widać przedziwnie ukształtowane słupy lawy, nawet 20-metrowej wysokości, jaskinie, łuki, tunele lawowe. Najsłynniejsza jaskinia nosi nazwę Kirkjan (kościół). Jesteśmy w Dimmuborgir czyli w "Ponurych Zamkach" – jak niektórzy tłumaczą tą nazwę. Te przedziwne formacje powstały z lawy wybuchu wulkanu Thrergslaborgir. Tutaj, na ścianie skały Valsbjarg, są gniazda słynnych sokołów islandzkich. Zwiedzać Dimmuborgir najlepiej w porze wieczorowej, kiedy słońce nadaje tym skałom fantastyczny wygląd. Nie można się dziwić mieszkańcom Mývatn, że oglądając takie widoki widzieli koboldy, demony czy sylfidy. Według licznych legend, miejsce to jest przedsionkiem piekła, bądź bramą do jego czeluści.
Jedna z takich legend mówi, że ... "Pewnej wiosny, gdzieś w połowie XIX wieku w Dimmuborgir rozegrały się ponure wydarzenia. Ludzie mieszkający w pobliżu Myvatn mówili o jakimś strasznym niepokoju, opowiadali o przelatujących nad okolicą wielkich chmarach krzyczącego ptactwa. Najwięcej jednak wiedziało paru mężczyzn, którzy w tym czasie podróżowali przez pustkowia na małych, ale bardzo silnych islandzkich konikach. Za bardzo do Dimmuborgir się owi jeźdźcy zbliżyć nie mogli, powiadano. Coś jednak tam dostrzegali, a konie stawały dęba i szarpały się niespokojnie tak, że trudno je było utrzymać w cuglach. Potem powiadano, że jeźdźcy widzieli ogromne chmary czarnego ptactwa kołujące nad okolicą. Inni zaś, że były to strzelające w górę purpurowe płomienie ognia, które barwiły na czerwono formacje zastygłej lawy, jeszcze inni opowiadają o drganiach powierzchni ziemi, albo o strasznym, bolesnym krzyku, wydobywającym się z jej wnętrza.". Według innych legend i podań, to tu właśnie mieszka wiele trolli. Odwiedzając to miejsce należy się więc mieć zawsze na baczności, i to nie tylko ze względu na to wszystko, co mówią legendy, ale i dlatego, że w tej okolicy w każdej chwili może dojść do trzęsienia ziemi lub wybuchu wulkanu.
W 1940 r. Dimmuborgir, wskutek wielkiej wichury, został nagle pokryty piaskiem - teren był całkowicie zasypany. W 1942 r. ogrodzono i oczyszczono 4,2 km² terenu, umożliwiając wzrost trawy. Próbowano zasadzić drzewa, ale się nie przyjęły. Zbudowano drogi, przejścia, małe mosty a nawet platformę widokową, aby turyści mogli wygodniej podziwiać ten zabytek przyrody.
A tak przy okazji warto wspomnieć, że od nazwy tego miejsca pochodzi nazwa norweskiej grupy muzycznej Dimmu Borgir, specjalizującej się w utworach z rodzaju "black metal" z wiodącymi partiami instrumentów klawiszowych. Zespołowi podczas nagrań towarzyszy często orkiestra symfoniczna a tematy utworów nawiązują do takich zagadnień jak mizantropia, satanizm i antychrześcijanizm, co bardzo koreluje z legendami i wyglądem okolicy, którą z wielką przyjemnością odwiedziliśmy.
Zwiedzając Czarne Zamki, bez przerwy w oczy rzuca się widok czarnej góry wulkanicznej, krateru Hverfell. Krater powstał podczas erupcji 2.5 tys. lat temu. Przypomina olbrzymi stadion piłkarski. Na jego krawędź wspina się stroma ścieżka, którą oczywiście podążyliśmy w górę, by zajrzeć do wnętrza. Woooow!!. Z góry roztacza się niezapomniany widok na okolicę. Wewnątrz krateru, szerokiego na 1000m, jest wielka równina na której turyści układają z jasnych kamieni różnorodne, wielkie napisy. My tych napisów nie widzieliśmy – pewnie zostały posprzątane po zeszłym sezonie letnim a w tym jeszcze nikt sie nie odważył zejść do przedsionka piekieł.
Jedziemy dalej na północ, kontynuując okrążanie Jeziora Mývatn. Odbijamy w boczną drogę do miejsca zwanego Grotagja. Pod tą dziwną nazwą kryje się pęknięcie w ziemi, niczym wąwóz lub kanion. Do większej ze szczelin, będącą małą jaskinią, można wejść. W środku jest interesujące jeziorko, przejrzyste na kilka metrów – widać do samego dna. Niektóre szczeliny lekko parują dodając okolicy trochę niesamowitości. Jest to rozpadlina skalna, rów powstały na łączeniu dwóch płyt tektonicznych, podobny, jaki odwiedzaliśmy kilka dni wcześniej na zachodzie Islandii – most Alfagja. Na własną odpowiedzialność można wejść do tych szczelin – jaskiń - Storagja i Grjotagja. Pierwsza z nich to grota z wodą o temperaturze około 28°C. W drugiej woda jest dość gorąca, jak na kąpiel, bo ma około 50°C - ale warto zajrzeć.
Cały ten teren jest "zionący" parą i ogniem. Dlatego w pobliżu wybudowano elektrownię geotermalną Jarðböðin við Mývatn a przy okazji - naturalne kąpielisko geotermalne z ciepłą wodą, podobne do Błękitnej Laguny.
Zaledwie o rzut kamieniem od kąpieliska znajdują sie przecudne kociołki, błota i fumarole. Włączamy napęd 4x4 i po wertepach, kamienistą drogą w górę, wyjeżdżamy na szczyt Námjafjall. Tutaj wszystko się gotuje i czuć zapach piekielny siarki. Całą górę pokrywają pary wydobywające się ze szczelin.
Zjeżdżamy w dół do równiny Námafall. Wszędzie wokół unoszą się dymy, śmierdzi siarką. W żółtej ziemi są dziury, w których gotuje się błękitno-granatowe błoto. W jednych powstają wielkie bąble, w innych dla odmiany są setki małych bąbelków. Wśród wrzących kociołków poprowadzono ścieżki. Podobno lepiej z nich nie schodzić, bo temperatura tu panująca jest w granicach 80-100°C. W pewnym oddaleniu stoi kopczyk, z którego nieustannie wydobywają się kłęby dymu. Pary są tak gęste i tak intensywne, że przesłaniają widok – można się zgubić i nieopatrznie wdepnąć w coś gorącego, co może doprowadzić do niebezpiecznych oparzeń. Podobno średnio każdego dnia jakiś niedowiarek chce na własnej skórze sprawdzić ostrzeżenia wypisane na tabliczkach, czy aby nie są przesadzone. Niestety, kończy sie to zawsze tak samo – oparzeniem ;)
Na koniec dnia zostawiliśmy sobie zwiedzanie Obszaru Krafla. Dojeżdżamy i wychodząc z samochodu trzęsiemy się z zimna. Na równinie Námafall chodziliśmy rozebrani, świeciło słońce, wypiliśmy sobie kawusie – tutaj mżawka, wiatr i pochmurno. W około wydobywają się pary i nieokreślone dymy z dziwna wonią. A przejechaliśmy zaledwie 15km.
Jesteśmy w Leirhnjúkur, na terenach zwanych Obszarem Krafla, gdzie znajdują się kratery wulkanów Krafla i Víti. Cienka skorupa ziemi ciągle podnosi sie tutaj i opada o kilka centymetrów, odzwierciedlając tym ciągły przepływ magmy przez podziemne komory. Wulkanolodzy oceniają, że w każdej chwili może tu nastąpić wybuch.
Z parkingu idziemy drogą turystyczną na pole lawowe wulkanu Krafla - nie jest to stożek, lecz kaldera, w której erupcje i erozja zachodzą niemal niepostrzeżenie. Aktywność wulkaniczna została prawdopodobnie rozbudzona w czasie budowy elektrowni geotermalnej w 1973, kiedy wykonano w skorupie ziemskiej wiele odwiertów. Na głębokości 3-8 km pod polem Krafli znajduje się bowiem zbiornik magmy. Aktywność wulkaniczna zaczęła się od tzw. "ogni Krafli". Były to nocne "fajerwerki", którym towarzyszył wypływ rozżarzonej lawy. W ciągu kolejnych 10 lat nastąpiło tutaj około 15 erupcji. Ścieżka prowadzi w górę. Jest dobrze oznakowana i przygotowana dla turystów. Zbudowano drewniane podesty i ścieżki, by łatwiej było chodzić po ostrych kamieniach i zastygłej lawie.
Dalej jednak dobra ścieżka się kończy i zwiedzanie odbywa się na "własną rękę" – chodzi się po lawowisku bardziej dzikimi ścieżkami, wydeptanymi przez poprzedników. Dotarliśmy w ten sposób do Leirhnjúkur – pola dymiących skał. Jak okiem sięgnąć, tylko czarna skała. Na domiar wszystkiego, by bardziej poczuć grozę tego miejsca, zaczęło padać. Woda deszczowa wsiąkająca w gorącą ziemię natychmiast zaczęła parować tworząc mgłę. Do tego wiatr zaczął te mgły przenosić i układać warstwami w bardzo wyrafinowany sposób – mamy wrażenie, że to duchy powiewają na pobliskich skałach. Od czarnych, niskich chmur zrobiło się ciemno. My chodzimy po skałach, z których bucha wciąż gorąca para. Skały te, to oczywiście świeżo zastygła lawa, więc uczucie jest naprawdę nieziemskie – i znów to uczucie, że chodzi się po żywym organizmie, no i strach, że za chwile to wszystko się zbudzi ... że wybuchnie, że popłynie gorąca lawa.
Idziemy i idziemy przeskakując z kamieni law na następne połacie lawowe. W taki sposób, bardzo zresztą uciążliwy dla nóg, wędrujemy przez pole. Dookoła czarne zwały zastygłej lawy - wymieszane ze sobą jasne i czarne warstwy z różnych erupcji. Miejscami wyglądają jak składowiska żużla, widać wyraźnie jak płynęła lawa przed zastygnięciem. Niesamowite kształty, krystalizacje i rozwarstwienia sprawiają wrażenie, jak by w jednej chwili to wszystko się zamroziło, jak by czas się zatrzymał. Tabliczki ostrzegają, by nie schodzić z wyznaczonych ścieżek. Poza nimi dziesiątki małych, gorących otworów, z których bucha para i niebezpieczne szczeliny – pęknięcia w ziemi. Jesteśmy tu sami. Pogoda zniechęciła większość turystów, którzy już dawno czmychnęli stąd. Pary i dymu jest coraz więcej, tak, że ledwo się widzimy nawzajem. Dobrze, że nie ma ładnej pogody i słońca. W takim miejscu MUSI być właśnie tak ponuro, jak teraz! Ten obraz pozostanie w naszych pamięciach na zawsze i żadne zdjęcie, żaden film nie jest w stanie pokazać odczuć duchowych tych, którzy w tym miejscu spędzą choć jedno popołudnie.
Wracamy na parking. Dla wzmocnienia wrażeń postanowiliśmy tu spędzić noc, właśnie tu, gdzie w każdej chwili ziemia może się zatrząść, gdzie może buchnąć piekielny ogień. Parking Leirhnjúkur w Obszarze Krafla – obóz nocny w tym miejscu, to będzie przeżycie! Jutro dowiecie się, czy przeżyliśmy noc.
... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...