Jesteśmy w Húsavíku. To duże, jak na tutejsze warunki miasto, bo liczy ok. 4500 mieszkańców. Jest to zarazem sławna stolica "bezkrwawych łowów" na wieloryby; w porcie znajduje się "Whale Watching Center" – muzeum poświęcone tylko tym ssakom oraz przystań z której wyruszają łodzie na obserwacje wielorybów. I my wypływamy na 4-godzinny rejs szkunerem Hildur, wybudowanym w 1974 roku. Prowadzi go kapitan Sigurbjorn Sorensson z rodzinnej firmy North Sailing. Oglądamy wszystko to, co pływa w wodach arktycznych i lata nad wodą tego rejonu - Whales, Puffins i inne zwierzaki. Niezłe widoki. Podpływamy do ptasiej wyspy. Tutaj setki, tysiące a może i miliony ptaków. Podobne to jest do roju pszczół przy ulu. Jak te ptaki się nie pozderzają? Tego nie potrafię zrozumieć. Zagęszczenie w powietrzu jest ogromne.
W pewnym momencie spotykamy delfiny. Płyną, wyskakują, ... przepiękny widok. Dalej wieloryby. Stoimy cichutko. Załoga przez lornetki "skanuje" wodę i gdy wypatrzy coś, nasza łódka robi zwrot i na pełnym silniku, na "cała na przód" szybko podpływa do wieloryba. Ten wypuszcza fontannę wody – tak kilka razy – później sie zanurza, a na sam koniec robi nura w głąb pokazując swój dorodny ogon. Na pokładzie słychać tylko stukot migawek aparatów fotograficznych. I tak do następnego "polowania", do następnego wieloryba.
Po bezkrwawym, udanym polowaniu kapitan wydaje rozkaz: "żagle stawiać, wszyscy do lin!". Do pomocy załodze zgłaszają się ochotnicy. Podnosimy białe żagle. Po 15 minutach nasz szkuner płynie bez silnika, na pełnych żaglach, w lekkim pochyleniu na prawą burtę. Wiatr wieje zdecydowanie i mocno.
Obsługa przynosi cynamonowe ciasteczka i czekoladę. Tak, jak w dawnych czasach na morzu, kapitan dysponował alkoholem, tak teraz też, nasz Pan Kapitan wyciągnął butlę znakomitego rumu i dolewa każdemu do gorącej czekolady. Wooow, jakie to dobre. Czy piliście kiedyś gorącą czekoladę z rumem, zagryzając ciasteczkiem, zwłaszcza po kilku godzinach pobytu na pokładzie wysmagani północnym wiatrem arktycznej krainy? Zapewniam Was, że smakuje jak boski napój! Pewnie, gdy w domu sobie zrobicie coś takiego, nie poczujecie tego nastroju, tej ciszy płynięcia na żaglowcu – na pewno, choć by nie wiem co, nie będzie tak smakowało jak TUTAJ i TERAZ.
Dobijamy do portu w Húsavíku. Dziękujemy kapitanowi i miłej załodze za wspaniałą przygodę. Wymęczeni i wyziębnięci na morzu stwierdzamy, że w miasteczku jest upał. Termometr w samochodzie pokazuje 21°C! Prawdziwe lato. Ludzie wyrozbierani na maxa. Po krótkim spacerze po porcie, drobnych zakupach spożywczych oraz małej przekąsce, dla odnowy biologicznej wskakujemy do miejskiego basenu. Grzejemy kości w jackuzi o temperaturze 41°C, pławimy się w basenie, opalamy buzie. Oto Islandia w lecie.
Koniec zabaw na morzu. Jedziemy drogą 87 do parku krajobrazowego, terenów przy jeziorze Myvatn. Ale zwiedzanie okolicy będzie dopiero jutro. Dzisiaj już jest późno i pora na odpoczynek. Obóz rozbijamy nad brzegiem Myvatn, z widokiem na Eldhraun, czyli tereny zakrzepłej rzeki lawy z lat 20-tych XVIII wieku, pustkowia tak pozbawionego życia, że pod koniec lat 60-tych NASA prowadziła tutaj treningi przed misją Apollo 11. Sen przychodzi szybko po dzisiejszych przeżyciach. Dobranoc wszystkim.
... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...