Geoblog.pl    MiKGancarczyk    Podróże    Gdzie oczy poniosą ... ISLANDIA & WYSPY OWCZE '12    Hestfjoerdur, nad brzegiem fiordu (IS) - Húsavík (IS)
Zwiń mapę
2012
06
lip

Hestfjoerdur, nad brzegiem fiordu (IS) - Húsavík (IS)

 
Islandia
Islandia, Húsavík
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 4001 km
 
I znowu mamy ładny, słoneczny poranek. To niesamowite, odpukać, ale zaczynamy wątpić w przewodniki i opisy podróży po Islandii z internetu. Gdzie te wiejące wiatry, które podnoszą do poziomu łańcuch wskaźnika wiatrowego? Gdzie te deszcze, moczące do ostatniej nitki? Nic z tego – my mamy ciepełko i słońce. Oby tak dalej.

Jedziemy na wschód po Fiordach Zachodnich. W jednym z fiordów przyglądamy się wylegującym na kamieniach fokom. Leniwe grzeją swe masywne ciała do słońca. Inne pływają, nurkują, pluskają się w morskiej wodzie. Można by tak całymi godzinami oglądać ich wybryki.

Pomału opuszczamy Zachodnie Fiordy. Naprawdę, są tu niezapomniane widoki i bardzo mało turystów. Pewnie jeszcze ładniejsze miejsca byłyby w malutkich zatokach, gdzie trzeba by dojechać kamienistymi drogami, tam, gdzie już naprawdę najwytrwalsi turyści docierają. Ale niestety, nie mamy aż tyle czasu. Trzy tygodnie naszego pobytu trzeba rozplanować z wielką uwagą, by zdążyć pooglądać najciekawsze miejsca. W miasteczku Hólmavík, będącym symbolem, uważanym za "wrota na Fiordy Zachodnie", żegnamy się z tym niezwykłym miejscem, gdzie, by przebyć w prostej linii powiedzmy 50 km, trzeba przejechać czasem i 200km – tak głębokie są zatoki, tak głęboko wciskają się w ląd, tworząc bardzo rozbudowaną linie brzegową, wzdłuż której prowadzi przepiękna i niezmiernie malownicza trasa po drogach szutrowych, gdzieniegdzie pokrytych asfaltem.

Niby opuściliśmy fiordy ale nadal droga wije się ciekawie wzdłuż wybrzeża. Mijamy plaże pełne wyrzuconego przez morze drewna. Na Islandii jest mało lasów, mało drewnianego materiału. Dlatego drewno wyrzucane na brzeg, przypływające tutaj aż z dalekiej Syberii, jest bardzo cenne. Co lepsze kawały są zbierane i składowane na brzegu. Ciekawe, do czego się go używa?

Późnym popołudniem docieramy do skały zwanej Hvítserkur. Jej kształt przypomina potwora na trzech nogach. Ta 15 metrowa skała jest podobno trollem zamienionym w kamień przez słońce. Przy odpływie morza można do niej podejść po piasku. Nam się to udało. Akurat trafiliśmy na odpływ. Chodząc po mokrym i zapadającym się piasku oglądaliśmy gniazda mew i innych morskich ptaków, gnieżdżących się w zaułkach trolla. Wydawały przy tym chrapliwe wrzaski ostrzegając nas przed zbytnim zbliżaniem się, mówiąc, że jak trzeba będzie bronić gniazd i piskląt to się nie zawahają, zaatakują z pewnością! A ataków ptaków mieliśmy juz przykłady i to na własnej skórze. Nie przeszkadzamy im, niech sobie w spokoju "gniazdują".

Bardzo nam się podobał Troll ale czas udać się do następnego miejsca. Tym razem, po straszliwych wertepach górskiej drogi, przecinając wzgórze, dojeżdżamy do Pingeyrar - jednego z najważniejszych, historycznych miejsc Islandii. W 1112 roku biskup Jon Ogmunderson wybudował tutaj pierwszy w kraju klasztor Benedyktynów. Nazwa miejsca nawiązuje do jego starej funkcji - zbierał się tu lokalny sejmik Þing. Teraz stoi tutaj jedynie kościół Þingeyrarkirkja.

W sąsiednim miasteczku Bloenduos odwiedzamy stację benzynową. Tankujemy i jemy słynne Islandzkie Hot-Dogi. Hmmm, chyba przereklamowany produkt lokalny. Nic szczególnego. Może to tylko nam się wydawało, że właśnie te HotDogi są tymi, jedynymi na świecie? Ale nic to. Trochę podratowaliśmy organizmy dając mu złudzenie sytości. Pełni energii idziemy na nocną wycieczkę. W centrum miasta jest mała wysepka Hrutey, obmywana odnogami rzeki Blenda. Stworzono tutaj park krajobrazowy - rezerwat przyrody. Ciekawostką jest, że jednodniowa licencja na połów łososia w tym miejscu kosztuje około 1300 USD. Na Hrutey można się łatwo dostać. Od północnego brzegu prowadzi kładka dla pieszych. Na wyspie jest roślinność typowa dla tundry. Są też miejsca do obserwacji ptaków - kaczek i nurów. My jednak nie zauważyliśmy żadnych ptaków. Może przez to, że już się zrobiło ciemnawo, a może dlatego, że w środku nocy ptaki poszły spać. Ale spacer dobrze nam zrobił natleniając mózgi przed dalszą jazdą.

Bardzo późno w nocy, bo właściwie już rozpoczynał się nowy dzień, podjechaliśmy pod wodospad Godafoss. Ma tylko 12 metrów wysokości, ale jest bardzo malowniczy i na dodatek usytuowany w miejscu wyglądającym na pustkowie. Podobno właśnie do "Wodospadu Bogów", jak się go nazywa, wrzucono posągi pogańskich bożków, gdy do Islandii przyszło chrześcijaństwo.

Nazwa oznacza Upadek bogów i pochodzi z sagi Kristni. Tu właśnie w 1000 roku, przewodniczący Alþingu Gode Þorgeir, po przyjęciu przez zebranych jego wniosku o wprowadzenie na wyspie chrześcijaństwa, wrzucił posągi bogów i wszystko, co miało wspólnego z wierzeniami pogańskimi. Tak więc jest to baaardzo historyczne miejsce i bardzo tajemnicze. Oglądamy je w scenerii nocnej, zupełnie sami, bez innych turystów. Wręcz słyszymy, w szumie spadającej wody, jak krzyczą do nas świątki, jak wypowiadane są tajemnicze słowa zaklęć, jak toną bóstwa pogaństwa. Ryk wodospadu i nasze myśli sprawiają, że dostajemy gęsiej skórki. Pomału, idąc tyłem na parking, wycofujemy sie do samochodów i bez włączania świateł, by nie obudzić przypadkiem duchów, cichutko odjeżdżamy w kierunku miasta Húsavík, gdzie na jego granicy rozbijamy obozowisko i korzystając z pozostałych nam kilku godzin do rana, usypiamy przy wschodzącym, podpolarnym słońcu. Jutro czekają nas nowe przeżycia.

... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 30 wpisów30 1 komentarz1 184 zdjęcia184 0 plików multimedialnych0