Jesteśmy w Landmannalaugar. To dzika kraina czarów, obszar gór na południu Islandii, na wschód od wulkanu Hekla. Unosząca się z każdej doliny para dodaje mistycyzmu i ujawnia istnienie przecinających ten teren rzek, sadzawek i strumieni oraz gorących źródeł. Nazwa Landmannalaugar oznacza po polsku "łaźnię ludzi lądu". Camping, działający w lecie, nad gorącym jeziorkiem jest naprawdę duży, w około słychać chyba wszystkie języki świata.
Stacjonuje tu także jednostka ratownictwa górskiego wyposażona w przeogromne samochody, sprzęt medyczny, lądowisko dla helikopterów – pełen profesjonalizm. Jest też mały sklep nazwany Mountain Mall :-) który znajduje się w ... ciężarówce. Jest naprawdę dobrze wyposażony w produkty potrzebne turyście.
Kraina Landmannalaugar zaliczana jest do najpiękniejszy regionów w Islandii. Zachwyca niezliczoną ilością barw, form skalnych i niezwykłą roślinnością. W Landmannalaugar można zobaczyć kolorowe góry zbudowane z ryolitu, pola lawy porośnięte mchem, malownicze dolinki porośnięte wełnianką, gorące źródła, szemrzące strumyki i wiele innych ciekawych rzeczy. W okolicy jest sporo szlaków turystycznych. Amatorzy wędrówek górskich będą zachwyceni! Warta polecania jest trasa piesza z Landmannalaugar do Thorsmork – potrzeba na nią jednak przynajmniej 5 dni. My nie będziemy aż tak eksplorować tych rejonów. W planach mamy jednodniową wycieczkę, którą polecił nam Michael, Francuz biwakujący wraz z rodziną obok nas. Odwiedza to miejsce już któryś raz i nadal jest zachwycony.
Wczoraj, późno w nocy, przyjechaliśmy tutaj drogą F208 z północy. Żeby dojechać na sam kamping trzeba pokonać sporą rzeczkę. Wiele samochodów o niskim zawieszeniu nie ma szans przez nią przejechać. Na pole namiotowe wyposażone w toalety, prysznice, pralnie – można się dostać też pieszo po mostkach. Przed brodem jest parking, na którym urządziliśmy sobie obozowisko. Tak więc nie musimy jechać za rzekę ale ...
Przeprawa przez rzekę samochodem to dla nas nowość. Nigdy tego nie robiliśmy. Przed brodem jest instrukcja, jak należy wykonać tą czynność i ostrzeżenie przed czyhającymi niebezpieczeństwami. Rzeka codziennie zmienia swój bieg i koryto. Kamienie się przesuwają, więc trzeba dobrze zbadać dno przed przeprawą i zaplanować tor przejazdu. Na kamping jest dosłownie 200 m, ale trzeba się nauczyć przepraw przez brody, które jeszcze napotkamy na swojej drodze. Wolimy to zrobić tutaj, bo w razie czego jest specjalny samochód, który wyciąga z rzeki samochody, które się zawiesiły na kamieniach.
Jedziemy i pokonujemy naszym autem ten bród. Udało sie bez interwencji innych. Przejechaliśmy. Uff, nie taki diabeł straszny.
No to idziemy na wycieczkę podziwiać widoki. Wspinamy się na szczyt góry Bláhnúkur – z dołu widocznej w odcieniu niebieskim. Gdy wyruszaliśmy była piękna, słoneczna pogoda – idealna na podziwianie różnych odcieni barw. Teraz, po godzinie wspinaczki nadciągnęły ciemne chmury i zaczęło padać. Nie zrażamy się i zdobywamy szczyt. Widoki niesamowite. Szkoda, że nie świeci słońce – ale i tak kolory są wspaniałe. Schodzimy z drugiej strony masywu.
Przeprawiamy się przez rzeką na bosaka, jak starzy traperzy. Woda zimna, że aż drętwieją nam nogi. Do tego bardzo ostre kamienie nie pozwalają naszym bosym stópkom utrzymywać się zbyt długo w jednej pozycji. Chwiejąc się i podpierając nawzajem w końcu przeprawiamy sie na drugi brzeg.
W oddali widać wyziewy pary i zapach siarki. To gorące błota. Para jest tak gęsta, że chodząc po tym terenie nie widzimy się nawzajem. Obiektywy aparatów zachodzą mgłą a i my tez mamy kłopot z oddychaniem. Niezwykłe miejsce.
Znowu się rozlało. Maszerujemy przez lawowisko wśród ogromnych, ostrych i nagich kamieni. Cali zlani deszczem docieramy do kampingu. Wsiadamy do auta i znowu przeprawiamy sie przez bród rzeki, która w wyniku deszczu przybrała kilka centymetrów. Ale już zaprawieni w pokonywaniu takich przejazdów przejechaliśmy bez zmrużenia oka.
By ugotować obiad we względnie suchych warunkach, rozbijamy przystawkę – namiot "przysamochodowy" – brawo BiM-y, jesteśmy uratowani! Jedyny problem to ten, że podłoże jest skaliste i za nic nie da się wbić śledzi. Ustawiamy tak samochody, by móc przywiązać odciągi do relingów. Inne linki przywiązujemy do przytaszczonych tu przez nas wielkich kamieni. Ale jesteśmy z siebie dumni. Mamy obóz i teraz spokojnie sobie gotujemy, pichcimy, popijamy herbatkę (i nie tylko). Fajnie jest.
To był bardzo pracowity dzień, pełen wrażeń. Jesteśmy zmęczeni i mimo wczesnej pory – jeszcze nie ma 8 wieczór – idziemy spać.
... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...