Jest lekko po godzinie 9:00, więc najwyższy czas podjechać na półwysep Dyrhólaey. Półwysep ten uważany jest za najdalej wysunięty na południe. Na szacowanym na około 80 000 lat płaskowyżu stoi trzypiętrowa latarnia morska z 1927 roku (oczywiście, najbardziej południowa na Islandii). Zamieszkujący ją latarnik miał także początkowo utrzymywać tutaj pastwiska i stodoły, gdzie hodował owce. Z góry widać bodaj najpiękniejszy przylądek na świecie - wąska skała wrzyna się dość daleko w ocean, ale nie dość tego - tworzy dwa łuki skalne, pod którymi znajduje się morze. Bez problemu przez obydwie dziury przepłynie się łódką.
Można tu godzinami obserwować maskonury!! Z Dyrhólaey, przy dobrej pogodzie, można podziwiać majestat pobliskiego lodowca Mýrdalsjökull. Nazwa Dyrhólaey jest zlepkiem słów: drzwi, otwór i wyspa. Obszar półwyspu i pobliskich klifów jest rezerwatem przyrody, na terenie, którego gniazdują w okresie lęgowym tysiące ptaków. Za widocznym na horyzoncie charakterystycznym "trójzębem" znajduje się miejscowość Vik.
Podążamy dale jedynka na zachód. W tej okolicy, niedaleko Skógarfoss, w 1973 roku rozbił się samolot DC-3 (R4D) Douglas Dakota. Szukamy tego miejsca, ale droga w kierunku oceanu jest zamknięta. Nie dajemy za wygraną. Otwieramy sobie sami bramę i na czuja, dzięki wcześniej zebranym informacjom, jedziemy po plaży w niesamowitym kurzu, oczekując pojawienia się wraku. Po 2 kilometrach dojeżdżamy do tak charakterystycznego, opisanego w przewodnikach i na filmach przyrodniczych, miejsca. Cykamy kilka fotek, podziwiamy pustynny, czarny, niczym księżycowy krajobraz i ruszamy z powrotem.
Po drodze przejeżdżamy obok gniazda wydrzyka. Potężny ptak, jeden z największych na Islandii, dorównujący swą wielkością orłom. Zaniepokoił się naszą obecnością. Zaczął nas atakować w obronie swego legowiska. Atak był tak mocny, tak zaciekły, że w pewnym momencie jego nalot okazał się zgubnym dla mnie. Ptak po prostu powalił mnie na ziemię. Inaczej, ja sam widząc, że za sekundę mnie uderzy, cofając się upadłem. Uratowałem w ten sposób oczy, bo na pewno by mi je wydrapał. Piękne zwierzę, ale zabawa niebezpieczna. Trzeba uważać.
Odbijamy na drogę nr 211, do lodowca Solhéimajökull. Można podjechać po bitej drodze w bezpośrednie sąsiedztwo jęzora. Okazały, czarny – brudny od pyłu lodowiec nie jest może piękny, ale pokazuje dzieje geologiczne, czasy wybuchu wulkanów a zwłaszcza będącego obok, w masywie Eyjafjöll, słynnego z ostatnich czasów Eyjafjallajökull, który uraczył nas masą pyłu w 2010 roku.
Przekraczamy Fulilaekur – to "Rzeka Głupców". W około roznosi się zapach siarkowodoru - zgniłych jaj!! Wypływa spod Lodowca Solhéimajökull, nadal widocznego z drogi nr 1. Rzeka swój zapach zawdzięcza wulkanowi Katla, koło którego się rodzi.
Odwiedzamy muzeum Folkloru Skogar. Znajdują się tutaj międzyinnymi domki pokryte trawiastym dachem, stare pojazdy śnieżne i masa przedmiotów codziennego użytku z dawnych czasów.
Dojeżdżamy do Wodospad Skógafoss, jednego z większych w południowej Islandii. Według legendy za wysoką na sześćdziesiąt metrów ścianą wody ma się znajdować jaskinia, w której Þrasi Þórólfsson, jeden z pierwszych wikińskich osadników, ukrył wiele setek lat temu swój skarb. Prowadząca w górę wodospadu ścieżka to początek szlaku wiodącego między lodowcami Eyjafjallajökull i Mýrdalsjökull do Þórsmörk. Sam wodospad Skógafoss widać z samej drogi, więc nie sposób nie trafić. Jego dostępność dla zwiedzających jest wręcz doskonała - podchodzi się pod sam wodospad tak, że jesteśmy cali mokrzy od jego pyłu wodnego.
Po wyjściu na szczyt wodospadu, roztacza się widok na dolinę i rzekę. Można tez bardzo blisko podejść do krawędzi wodospadu by samemu zobaczyć jak woda z hukiem spada w dół. Rozbryzgujące kropelki wody tworzą tęczę, a woda, pochodząca wprost z topniejącego lodowca, jest tak czysta, że jeżeli ktoś jest spragniony, może napić się prosto z rzeki.
Mieliśmy dużo szczęścia, gdyż w momencie odwiedzin wodospadu nagle wyszło słońce tworząc przepiękną, podwójną a czasami nawet potrójną tęczę. Stojąc w pyle wodnym, tęcza tworzyła zamykające się kręgi. Niestety, obserwacja tego zjawiska doprowadziła do całkowitego przemoczenia ubrania i sprzętu fotograficznego. Mamy teraz wyobrażenie o mocy przyrody. Wydawało by się, że u góry płynie ogromna rzeka, by stworzyć taki potężny wodospad. Ale nic z tych rzeczy; rzeka tworząca Skógafoss to niepozorna, troszkę większa od strumyka, górska rzeczka.
No i znowu kończy się dzień. Mimo, że trwa na okrągło, no może z przerwą zachodu słońca na 3 godzinki, to wciąż nam jest go mało. A przed nami tyle atrakcji. Niestety organizm domaga się odpoczynku w postaci spania. Tak więc znajdujemy polankę przy w pobliżu jeziora Holtsós, w bezpośrednim sąsiedztwie jakiegoś wodospadu, których jest tutaj na Islandii niezliczona ilość. Jego łagodny szum pozwala nam szybko zasnąć.
... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...