Opuszczamy już niestety Látrabjarg. Jedziemy na wschód Islandii. Znowu, tym razem tylko przejazdem, jesteśmy w najbardziej na zachód Europy, miasteczku Patreksfjörður. Jedziemy krętymi drogami fiordów zachodnich, większość trasy po szutrowych drogach, wznoszących się wysoko na klify to znów opadających na poziom morza. W Sundlaug Sudurfirdir natrafiamy na termalny basen pod gołym niebem. Niezbyt dobra pogoda, mocny wiatr i brak pryszniców zniechęca nas do kąpieli. Ale za to przeżywamy atak ptaków. Oto rybitwy, broniąc swych jaj i gniazd dosłownie chcą nas zadziobać. Biegniemy do samochodu oganiając się jak przed owadami a rybitwy zachowują się jak w filmie "Ptaki". Ledwo uszliśmy z życiem!
Dalej, na naszej trasie, odwiedzamy wodospad Dynjandi, zwany też Fjallfoss (co znaczy Górskie Wodospady), inaczej wodospad anielskich włosów. Jest to największy wodospad Fiordów Zachodnich - prawdziwa islandzka perła! Właściwie nie jest to jeden wodospad, a cała ich kaskada z głównym o tejże nazwie. Te mniejsze, to (idąc od dołu): Bæjarfoss, Hundafoss, Hrívaðsfoss, Göngumannafoss, Strondgljúfrafoss, Hæstahjalafoss. Ten olbrzymi wodospad podobny jest do anielskich włosów rozwianych na skałach. W czasie wędrówki do góry pokazało sie słońce, rozświetlając kaskady wody, nadając im dodatkowego połysku i na białych skałach rzeczywiście prezentował się jak długie, lekko siwe włosy, niczym te, jakie wiesza się na Boże Narodzenie na choince. Woda wodospadu, po pokonaniu kilku mniejszych kaskad z wdziękiem uchodzi przez Arnarfjordur do Morza Grenlandzkiego. Pod wodospadem można spędzić niezapomnianą noc na bezpłatnym polu namiotowym. My jednak nie zostaliśmy tutaj, gdyż czasu mamy coraz mniej a rzeczy do zobaczenia nadal dużo. Tak więc po kilkudziesięciu nastrojowych minutach w obecności "anielskich włosów" trzeba było ruszać w dalszą podróż.
Przed miasteczkiem Ísafjörður, które jest uznawane za stolicę zachodnich fiordów, przejechaliśmy podziemny tunel, w którym jest ... skrzyżowanie, znaki drogowe wskazujące numery dróg i miejscowości, do których prowadzą drogi. Bardzo ciekawe rozwiązanie komunikacyjne.
W Ísafjörður robimy zakupy. Tutaj ukłony do naszego internetowego znajomego, Mirka z Islandii, poznanego dzięki blogowi na WWW, z podziękowaniami za dobre rady i informacje między innymi o sieci tanich sklepów Bonus i Krónan. Nie trzeba wcale przywozić jedzenia z Polski na taką wyprawę, jaką odbywamy. Owszem, można wziąć trochę żarełka, ale bez przesady – ceny tutaj są całkiem przyzwoite, bardzo porównywalne z naszymi w Polsce. No może poza niektórymi produktami jak np żółty ser, gdzie cena jest światowa. Ale trudno się dziwić – po prostu żółty ser u nas jest namiastką tego produktu, seropodobnym wyrobem, którego żaden smakosz by się nie tknął i nie nazwał tą nazwą. Dlatego inna, znacznie niższa cena w Polsce czyni tą różnicę.
Robi się późno. Jazda po serpentynach i wyboistej, szutrowej drodze daje nam się we znaki a oznaki zmęczenia powodują, że organizm domaga się odpoczynku. Rozbijamy obóz w Hestfjoerdur nad brzegiem fiordu. Wspaniałe miejsce w otoczeniu kilku wodospadów robi swoje. Po obiedzie czujemy, że stajemy się bardzo senni. Czas na zasłużony sen. Dobranoc.
... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...