Budzimy się przy blasku słońca i dźwięku rozbijanych o skały fal Oceanu Atlantyckiego. Jest tak pięknie, że nie mogę się powstrzymać ... poranna kąpiel w słonej wodzie, na plaży z czarnego, wulkanicznego piasku ... sama radość. Woda nie jest zbyt ciepła, ale dużo robi nastrój. Gdy świeci słońce, latają mewy, nie ma wiatru ... wszystko wydaje się być piękniejsze, a temperatura odczuwalna jest wyższa. Tak więc wykapałem sie na Islandii w Oceanie. Jest mi naprawdę dobrze.
Jedziemy wzdłuż brzegu. W miasteczku Höfn znajdujemy bezpłatne WiFi, pozwalające nam wysłać kolejny pakiet danych na serwer. Bądźcie z nami!
Kolejny punkt zwiedzania to Jökulsárlón Glacier Lagoon - "Lodowcowa Laguna". Jesteśmy w Parku Narodowym, gdzie ogromne bryły lodowe odrywają się od lodowca i wpadają do jeziora. Jezioro to połączone jest rzeką z Oceanem. Kra i kawały lodu dryfują leniwie do morskiego wybrzeża. Krajobraz jest iście polarny. By jeszcze bardziej nadać polarnego wyglądu temu miejscu, w wodzie jezior pływają foki. My wykupiliśmy sobie wycieczkę wielką amfibią na ogromnych, balonowych kołach. Ubrani w kapoki, wyposażeni w sprzęt do uwieczniania obrazu, po dojechaniu do brzegu po wertepach, rozpoczęliśmy pływanie wśród małych, średnich i wielgachnych gór lodowych.
Można było poczuć tchnienie północy, oddech królowej zimy, gdyż powietrze nagle ochłodziło się do temperatury w pobliżu 0°C. To miejscowe ochłodzenie powoduje utworzenie swego rodzaju mikroklimatu. Nad nami, nad jeziorem i w jego bezpośrednim sąsiedztwie, tworzy się mgiełka przysłaniająca niebieskie, bezchmurne niebo. Jest tajemniczo i cicho. Jedynie od czasu do czasu słychać grzmot. To cielenie się lodowca. Odrywa się kolejny kawał starego, wiekowego jęzora. Pani przewodnik wyławia dziwnego kształtu bryłę lodu. Daje nam potrzymać, nawet rozbija na mniejsze kawałki rozdając uczestnikom wycieczki. Zjadamy ten kawałek by poczuć wodę sprzed ... 2 tysięcy lat! Tak, tak, tyle czasu potrzebował śnieg, padający z nieba w czasie, gdy się Jezus rodził, by przebyć drogę od szczytu lodowca aż do końca jęzora. Ten kawałek lodu to najprawdopodobniej najstarsza rzecz, jaką kiedykolwiek trzymaliśmy w rękach, którą jedliśmy. To pobudza wyobraźnię.
Po wycieczce spacerujemy wzdłuż wybrzeża morskiego. Na brzegu leży masa niezwykłych kształtów brył lodowych, które wyrzuciły fale. Czuć od nich chłód. Barwa, niezwykła przejrzystość, czasami zawarte w środku kamyki, piasek dają okazję do skojarzeń. Oto jedna przypomina królową. To na pewno wspominana Królowa Śniegu.
Na pokładzie amfibii poznaliśmy dwie polskie rodziny (pozdrawiamy), mieszkającą na Islandii na stałe. Poopowiadali nam o ciekawych miejscach do zobaczenia, o sposobie dojechania do nich. Mówią, że mamy szczęście, bo zaczynające się właśnie lato jest wyjątkowo suche, więc nie powinniśmy mieć problemów z przeprawami przez brody, gdy wjedziemy w "interior". Są tutaj w okolicy na wczasach. Mamy zaproszenie na kawę do Reykjaviku – wielkie dzięki, zobaczymy, jak się nam ułożą trasy i czasy wycieczki – może uda nam się jeszcze spotkać. Zaczęły się wakacje a do tego weekend i prześliczna pogoda sprawiają, że oprócz turystów, samych Islandczyków jest dużo. Nadrabiają teraz długie zimowe, a do tego ciemne, dni, rozkoszując się niezwykłym latem. To, że jest lato i wyjątkowo ciepło widać po dzieciach, które są wyrozbierane jak w Polsce przy 30 stopniowych upałach, mimo, że teraz jest tu w granicach 11 stopni. Dorośli także zażywają słonecznych kąpieli, opalając sie na plaży. W czasie pogawędki na temat klimatu usłyszeliśmy od naszych nowopoznanych znajomych taką śmieszną historyjkę, jak któregoś dnia lata ich dzieci przy pięknej pogodzie nie chciały wyjść z domu. Wyganiane na pole powiedziały "mamo, nie pójdziemy sie tam bawić bo jest upał" ;)
Można by podziwiać godzinami to niezwykłe miejsce, ale czas nagli. Jedziemy dalej widząc cały czas potężną czapę lodowca Vatnajökull. Jest to największy lodowiec w Europie i największy na świecie położony poza obszarami polarnymi. Powierzchna lodowca wynosi 8.5 tys.km² i zajmuje 1/12 Islandii. Jego czasza lodowa osiąga miejscami 1 kilometr grubości! Natomiast masa lodu jest tutaj większa niż zsumowana masa wszystkich europejskich lodowców. Lodowcowe jęzory spływają w dół każdej większej wyrwy w nadmorskich górach. Pod czapą lodowca są wulkany, które regularnie wybuchają. Podczas takiego wybuchu, lód topi się gwałtownie a uwolniona woda porywa materiał skalny i z siłą Amazonki niszczy wszystko, co napotka na swej drodze jak tsunami. Od czasu do czasu odbijamy od głównej drogi nr 1, podjeżdżając terenową droga pod lodowiec. I znowu widać mleczne jeziorka z pływającymi kawałami ocielonego czoła.
W końcu docieramy do Skaftafell National Park. Robimy sobie pieszą wycieczkę do czoła lodowca Skaftafellsjökull. Niestety nie da się podejść i dotknąć lodu, gdyż oddziela go od nas rwąca woda. Czujemy tylko chłód jak w lodówce – lodowiec tworzy mikroklimat. Następnie idziemy szlakiem do wodospadu Svartifoss, położonego wysoko w górach. Zasapaliśmy się. Ale warto było tu dojść. Wodospad spływa po bazaltowych kolumnach, kształtem przypominających piszczałki organów. Jest już późno – godzina 10 w nocy, ale nadal przygrzewa słońce. To dobrze, bo wilgoć jest tu niezwykła. Na górskiej rzece jest więcej mniejszych wodospadów powodujących tą wilgotną atmosferę, dzięki której roślinność jest tutaj bujna i niezwykle pachnąca. Mnogość otaczających nas zapachów ziół przypomina, że już czas na biwak i kolację. Jesteśmy zmęczeni od dzisiejszych wrażeń. Opuszczamy do Skaftafell NP.
Jedziemy idealną równiną stworzoną z materiału wulkanicznego spływającego spod lodowca. Krajobraz księżycowy, poprzecinany niezliczoną odnogą rzek i strumieni. Wciąż przejeżdżamy przez mosty i kładki. Droga prosta jak od linijki, odnowiona po ostatnich zniszczeniach kataklizmu, jakie wyrządziła spływająca woda spod lodowca podczas wybuchu wulkanu.
Na nocleg docieramy do gospodarstwa Núpsstaður. Stoi tutaj jeden z najładniejszych XVII wiecznych islandzkich kościołów. Kaplica kościelna pokryta jest darnią porosłą trawą. Bardzo urokliwe miejsce. Niestety dojazd jest zamknięty bramą z napisem, że jest to teren prywatny. Biwakujemy opodal na równinie, będącą lawowiskiem. Może rano brama będzie otwarta i uda nam sie z bliska zobaczyć kościółek. Mimo zmęczenia nie mamy ochoty na spanie. Siedzimy przy stolikach prowadząc "ciekawe rozmowy", kuchcąc pyszne potrawy, popijając wieczorną kawusię. Ale tu jest dziko a jednocześnie ładnie.
... na więcej zdjęć zapraszamy do galerii na www.mikgancarczyk.pl ...